Sprawdziłem – i okazało się, że umknęła mi ta książka. Nie pisałem o niej wcześniej, a szkoda – bo dla wielu czytelników jest ona okazją do wspomnień (a dla innych – do poznania bliskiego-nieznanego świata).
Otóż „bażantami” nazywano absolwentów wyższych uczelni, odbywających obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. (Oczywiście było to w latach słusznie minionych). To co innego niż poborowi po szkole – mowa o ludziach dojrzałych, niepokornych, stykających się z machiną wojskową, siłą rzeczy niechętną takim postawom.
Humor, absurd, groteska, ale i czasem dramat – to wszystko znaleźć można w książce, której fragment poniżej:
Blisko trzydzieści par ciężkich buciorów rytmicznie uderzało o zmrożony asfalt. Czwórki łamały się co rusz. Przy zakrętach, przy wyprzedzaniu ugrupowań symulujących marsz, wreszcie przy śmietnikach, które bezczelnie kusiły co bardziej zmęczonych do raptownego czmychnięcia na stronę w celu zregenerowania oddechu pośród baterii cuchnących kontenerów.
Starałem się nie wpaść na gościa podążającego przede mną. Trzymałem dystans, nie za twardo stawiałem kroki i usiłowałem ogarnąć rzeczywistość ogłupiałymi zmysłami, które najpierw wyrwano ze snu pośrodku nocy, a następnie – bez najmniejszego pytania – wygnano na powietrze marsjańskie. Widziałem czerwone uszy kamratów, parę buchającą ze wszystkich ust i krótko wystrzyżone głowy. Pijane cienie słaniały się tępo, gdyśmy jedną za drugą mijali latarnie. Rwane rozmowy, krótkie komendy i brzęk rozdrobnionego żołdu w niezliczonych kieszeniach polowych mundurów. Wszystko zlewało się w jeden absurdalny cwał. (więcej…)